Ruszył proces właściciela owczarków belgijskich, które zagryzły 48-latka
Do tragedii doszło pod koniec lipca ub.r. we wsi Skarbiciesz (pow. lubartowski). Jak ustalili śledczy, dwa psy zaatakowały jadącego na rowerze 48-letniego mężczyznę. W wyniku pogryzienia mężczyzna wykrwawił się i zmarł. Prokuratura Rejonowa w Lubartowie oskarżyła właściciela owczarków belgijskich – 63-letniego Jerzego B. - o narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
W środę przed Sądem Rejonowym w Lubartowie rozpoczął się proces właściciela psów. "Nie przyznaję się do zarzucanego mi czynu, bo nie wiem, czy to moje psy pogryzły tego człowieka" – przekonywał oskarżony dodając, że według niego "pośmiertnie mogły go lizać".
Jak wyjaśnił, dziewięć miesięcy przed tym zdarzeniem kupił dwa szczeniaki rasy owczarek belgijski, aby pilnowały mu działki w miejscowości Krępa, gdzie przechowywał maszyny rolnicze. Mówił też, że posesja była w całości ogrodzona; znajdowały się na niej co prawda stare opony, ale jego zdaniem "one (psy – PAP) po tych oponach w życiu by nie wylazły - za duże, za wysokie wszystko".
Odnosząc się do kwestii karmienia zwierząt wskazał, że dostarczał po 1,2 kg kiełbasy na jednego psa dziennie; każdy z nich miał w kojcu wiadro z suchą paszą i wodą. "Także one głodne to nie były. Psy były wypasione" – stwierdził oskarżony.
Przed sądem Jerzy B. przyznał, że nie miał wcześniej psów tej rasy, a od sprzedawcy usłyszał, że są dobrymi stróżami posesji i nie przejawiają agresji w stosunku do ludzi. Również w ocenie 63-latka psy nie były agresywne. "Jak przychodzili do mnie ludzie, to te psy ani nikogo nie zaatakowały, ani nie ugryzły; ludzie się bawili z tymi psami; były przyjazne do człowieka" – mówił w środę właściciel owczarków belgijskich.
Zaznaczył również, że na wspomnianej działce przebywał i nocował zazwyczaj od wiosny. Podał, że gdy opuszczał posesję, to psy zamykał w kojcu na kłódki, zaś gdy przebywał na podwórku, to je wypuszczał, aby mogły sobie pobiegać. "Bodajże w czwartek zauważyłem, że się uwolniły, że nie ma ich. A jak, to nie mam zielonego pojęcia. Szukałem ich i jeździłem po łąkach, po terenie, ale nigdzie nie mogłem znaleźć - trzy dni ich szukałem" – wyjaśniał w sądzie oskarżony.
Przyznał, że po tragedii, do której doszło w Skarbicieszu, rozmawiał z siostrą pogryzionego mężczyzny. "Bardzo mi żal jest z tego powodu, przykro" – dodał.
W środę przed sądem składała zeznania również siostra zmarłego 48-latka. Jak mówiła, pracował w tartaku, ale często przyjeżdżał do niej – zazwyczaj rowerem - i pomagał w gospodarstwie. Bardzo lubił się z moim mężem, lubił moje dzieci, był taki przywiązany do nas" – powiedziała.
23 lipca ub. r. we wsi Skarbiciesz znaleziono zwłoki 48-latka. W pobliżu znajdował się należący do niego rower oraz fragmenty odzieży noszące widoczne ślady uszkodzeń. Na ciele mężczyzny stwierdzono bardzo liczne otarcia naskórka, rany różnej głębokości, rozerwanie dużych tętnic i żył, które mogły powstać w wyniku gryzienia i drapania przez psy. Następnie w pobliżu znaleziono psa oraz sukę rasy owczarek belgijski, których właścicielem okazał się Jerzy B.
Na miejsce wezwano rakarza, który podjął próbę odłowienia psów za pomocą chwytaka, jednak było to niemożliwe z powodu agresji zwierząt. Nieskuteczne okazały się również próby uśpienia psów dlatego – jak napisano w akcie oskarżenia - z uwagi na zagrożenie, jakie stwarzały zwierzęta, podjęto decyzję o ich odstrzale.
Sekcja zwłok odstrzelonego psa wykazała, że w jego przewodzie pokarmowym stwierdzono fragmenty skóry ludzkiej zgodnej z profilem DNA ofiary.
Prokuratura Okręgowa w Lubartowie oskarżyła właściciela psów o narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Zdaniem śledczych pozostawiając psy bez pieczy na terenie posesji, nie zastosował adekwatnych zabezpieczeń uniemożliwiających psom wydostanie się poza teren nieruchomości, co skutkowało ucieczką psów pod jego nieobecność.
Według ustaleń prokuratury ogrodzenie nie posiadało fundamentów, a prześwity między podłożem a elementami ogrodzenia były znaczące i wynosiły miejscowo nawet 24 cm. Stwierdzono również, że bezpośrednio przy ogrodzeniu na posesji "składowane były stosy odpadów, na które zwierzęta mogły się wspiąć, a następnie przeskoczyć ogrodzenie".
Za zarzucany Jerzemu B. czyn grozi do trzech lat więzienia. Dotychczas nie był karany. (PAP)
autorka: Gabriela Bogaczyk
gab/ jann/